9 kwietnia 2018

Bliźnięta z lodu – S.K. Tremayne


Wydawnictwo: Czarna Owca
Liczba stron: 336
Pierwsze wydanie: 2015
Polska premiera: 2015

Małżeństwo Sary i Angusa Moorcroftów przeszło najtrudniejszą próbę, jaką los może zgotować parze wiodącej szczęśliwe życie rodzinne. Rok temu bohaterowie stracili córkę. Sześcioletniej Lydii przydarzył się tragiczny wypadek i mimo wysiłków lekarzy, nie udało się jej uratować. Od tamtego zdarzenia nic już nie jest takie samo ani dla Sary, ani dla Angusa, a już na pewno nie dla ich drugiej córki Kirstie, która nie potrafi normalnie funkcjonować bez siostry bliźniaczki. Rodzina rozsypała się niemal zupełnie, ale mówi się, że czas leczy rany, więc po trzynastu miesiącach od tragedii, bohaterowie chcą zacząć od nowa. Wiedzą, że nie ma powrotu do przeszłości, więc postanawiają zupełnie zerwać z dawnym życiem. W tym celu sprzedają luksusowy dom w Londynie i przenoszą się na małą maleńką wyspę. Pobyt w miejscu prawie odciętym od świata ma im pomóc w odnalezieniu równowagi i odbudowie relacji. Niestety już pierwszego dnia okazuje się, że rzeczywistość odbiega od wyobrażeń, a nadzieje pokładane w przeprowadzce boleśnie zderzają się z pojawiającymi się na każdym kroku problemami. Czy któreś z małżonków coś ukrywa? Dlaczego Kirstie zachowuje się coraz bardziej niepokojąco? Czy w dniu śmierci Lydii wydarzyło się coś, co zostało zatajone? 

Powieść zbierająca w większości pozytywne recenzje i promująca się okładkowym hasłem „thriller psychologiczny” prędzej czy później musiała przyciągnąć moją uwagę. Bliźnięta z lodu przeczytałam w zasadzie w ciągu dwóch dni, więc nie będę zaprzeczać, że historia jest bardzo intrygująca i angażująca. W pierwszej połowie książki autor naprawdę umiejętnie podsyca napięcie, tworząc wokół bohaterów gęstą siatkę niedopowiedzeń, wzajemnych podejrzeń, które coraz trudniej zatuszować, a także dziwnych wydarzeń burzących ich ledwie odzyskaną równowagę psychiczną. Od początku wiadomo, że gdzieś kryje się makabryczny sekret, ale trudno znaleźć punkt zaczepienia, pomagający w rozwikłaniu zagadki. Tremayne potrafi przykuć uwagę, zainteresować losami swoich bohaterów, skłonić do zastanowienia się, co zrobiłabym na miejscu pogrążonych w rozpaczy rodziców, którzy dla dobra drugiej córki powinni uporać się z traumą i ruszyć do przodu. Bardzo podobała mi się niepewność dotycząca postępowania każdej z głównych postaci, ponieważ ich zachowanie trudno jednoznacznie ocenić. Czy nalegający na przeprowadzkę Angus naprawdę ma na uwadze dobro rodziny, czy może kierują nim nieczyste intencje? Dlaczego Sara nie dzieli się z mężem swoimi przemyśleniami i obserwacjami związanymi z pogarszającym się stanem Kirstie? Nie chce martwić Angusa czy celowo udaje, że wszystko jest w porządku? 

Trudno uzyskać odpowiedzi na tak sformułowane pytania, ponieważ pisarz zręcznie manipuluje czytelnikiem, pokazując wydarzenia zarówno z perspektywy Sary, jak i Angusa. Wprawdzie narracja pierwszoosobowa pojawia się tylko w przypadku relacji kobiety, więc siłą rzeczy odbiorca zyskuje szerszy wgląd w jej myśli i odczucia, ale narrator opisujący poczynania pogrążonego w bólu ojca, również dodaje istotne informacje do charakterystyki postaci. Ona jest niepewna i podejrzliwa, on skryty w sobie i wyraźnie walczący z napadami gniewu. Kto oszukuje? Kto jest winien pogarszających się relacji? A może to mała dziewczynka nie mówi wszystkiego, co wie? Do samego końca trudno rozeznać się w skomplikowanym świecie Moorcroftów i za to autorowi należy się uznanie. Naprzemiennie kwestionowałam poczynania to jednej, to drugiej strony, nie zapominając, że również Kirstie może być kimś więcej niż tylko niewinnym dzieckiem tęskniącym za siostrą. Częściowo odkryłam prawdę, ale sądzę, że to zasługa lektury wielu tego typu powieści. Zresztą jak się później okazuje, Tremayne niejako pozwala czytelnikowi domyślić się tego jednego elementu układanki, prawdziwą bombę zostawiając na koniec. 

Niestety im bliżej zakończenia, tym więcej szczegółów zaczyna nie pasować, jakby fabuła rozłaziła się w szwach jak źle uszyty materiał. Autor wpadł na dobry pomysł, umiejętnie zbudował intrygę, podsycając napięcie, ale tuż przed finałem powieści charakterystyka bohaterów przestała być spójna. Oczywiście rozumiem, że thriller psychologiczny rządzi się swoimi prawami i protagoniści muszą zaskakiwać oraz budzić wątpliwości, ale w przypadku Bliźniąt z lodu problem jest innego rodzaju. Odniosłam wrażenie, że w pewnym momencie Tremayne nie do końca wiedział jak logicznie pokierować historią i co zrobić, żeby zagadka została wyjaśniona, więc wybrał najgorsze z możliwych rozwiązań, czyli poszedł na łatwiznę. Możliwe, że to tylko moje odczucia, niemniej w drugiej połowie książki dostrzegłam brak dobrze uargumentowanej motywacji bohaterów. Nie rozumiem, dlaczego [spoiler na biało] Sara tak łatwo uwierzyła w to, że jej mąż mógłby molestować seksualnie córkę. Nawet przez chwilę nie zastanowiła się nad słowami Kirstie, nie próbowała wydobyć z dziewczynki więcej informacji, które mogłyby potwierdzić lub zaprzeczyć tak ciężkim oskarżeniom. Oczywiście nie porozmawiała też z Angusem, ale natychmiast zmieniła do niego stosunek, życząc mu śmierci

Również ta wspomniana „bomba” w zakończeniu okazała się dla mnie naciąganym rozwiązaniem. Owszem, takie tłumaczenie zagadki robi wrażenie i szokuje, sprawiając, że finał staje się nieprzewidywalny, ale cóż z tego skoro brakuje w nim wiarygodności. [Spoiler] Jakim cudem bohaterka wyparła z pamięci prawdę o śmierci dziecka? Dlaczego Angus zdecydował się „ratować” rodzinę skoro znienawidził żonę, a żyjąca córka ewidentnie potrzebowała pomocy specjalisty? Trudno mi znaleźć logiczne odpowiedzi na te pytania, dlatego finał uważam za przekombinowany, a przez to mało wiarygodny. Początek i rozwinięcie Bliźniąt z lodu dały nadzieję na świetną i emocjonującą opowieść, ale pod koniec autor zepsuł to, co z takim mozołem budował. Nie mogę odmówić Tremayne’owi zdolności do tworzenia napięcia oraz lekkości pióra, sprawiającej, że od książki nie mogłam się oderwać. Doceniam także pojawiającą się atmosferę grozy, dzięki której zaczęłam zastanawiać się czy pewne wydarzenia są urojeniami bohaterów, czy może jednak odpowiadają za nie nadnaturalne siły. Po rozważeniu wszystkich plusów i minusów powieści, doszłam do wniosku, że ogólnie jest warta przeczytania, ale nadal ubolewam nad zmarnowanym potencjałem. Sądzę, że ta historia mogłaby być znacznie bardziej dopracowana, intrygująca, po prostu lepsza, gdyby Tremayne utrzymał początkowy poziom. 

Ocena: 4 / 6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz